wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 1.

Siedzieliśmy w moim pokoju, który sam zaprojektowałem, przez co w ogóle nie przypadła do gustu mojej przyjaciółce, Alessie. Był cały niebieski i kiedy się do niego wchodziło, temperatura jakby obniżała się o kilka stopni.

  -  Ten film był zdecydowanie lepszy od książki – obstawałem uparcie przy swoim. Sięgnąłem do torebki z chipsami, ale moja ręka nie natrafiła na nic. – Zjadłaś wszystkie?

 Wyszczerzyła się, po czym spojrzała na niego jak na robaka.

 - Książka nie może być gorsza od filmu, lepiej to zapamiętaj – skierowała na niego oskarżycielsko ostatnim chipsem.

 - Grubo się mylisz – odparł, rozciągając się na niebieskim fotelu. Wstała z kanapy i zmieniając temat rozmowy, po raz enty zaczęła krytykować wystrój mojego pokoju.

 - Mahoń nie pasuje do niebieskich ścian. Indygo lepiej by się wkomponowało.

 - Gdybym wiedział co to jest, mógłbym się zacząć kłócić – popatrzyłem na nią z pogardą.

 - Ale że jesteś kompletnym ignorantem nie uda ci się to. Zresztą jak wszystko inne – wskazała na biurko. – Przesuń je tam, koło szafy.

 - No chyba cię pogięło – parsknąłem śmiechem.

 - Królewsko cię zignoruje, gdyż mogłoby to się dla ciebie źle skończyć – machnęła na mnie ręką.

 - Co za elokwencja – wybuchnąłem śmiechem.

 - Co za zdziwienie w głosie – lekko się uśmiechnęła.

 - Nie spodziewałem się tego po tobie.

 - I facet się nazywa moim przyjacielem – westchnęła.

 - Ten facet zna cię od pięciu lat.

 - Widać nie wystarczyło. I mam pomysł, przesuń kanapę w ten róg koło półki z książkami.

Kiedy kompletnie ją zignorowałem, westchnęła i powiedziała:

 - Nudzi mi się. Idziemy grać w kosza? – zapytała podekscytowana.

 - Niech ci będzie, to twój pierwszy dobry pomysł w życiu – wstałem z ociąganiem, a ona uniosła dwie ręce w geście zwycięstwa, układając je w literę „V”.

 - Zjadę cię – powiedziała z wrednym uśmieszkiem na twarzy, nucąc pod nosem swoją przeróbkę „I am the champion”.

 - Bardzo wątpię – pewnie miała rację, ale nie zamierzałem jej tego mówić.

Wyszliśmy trzaskając drzwiami (po drodze złapałem piłkę) i przywołaliśmy windę. Zjechaliśmy  z samej góry trzynaście pięter w dół na parter. Miałem to szczęście, że boisko znajdowało się tuż pod moim blokiem. Alessia wybiła mi piłkę i pobiegła, kozłując, do dwóch chłopaków grających akurat w koszykówkę. Przybiła im piątkę, po czym ten wyższy chłopak, jak mu tam było – Tommy? A, nie, Tony! – właśnie skończył robić wsad i podał jej piłkę. Alessia postanowiła się przed nim popisać, rzucając do kosza z połowy boiska. Kiedy pogratulował jej oklaskami, pomyślałem, że zaraz mnie zemdli.

 - Dobra, wybieramy składy – zadecydowała.

 - Chyba wiem, z kim masz zamiar grać – mruknąłem pod nosem.

 - Matt, poznałeś już Clarka? – uśmiechnęła się do mnie słodko.

 - Dobra, stary, chodź tu – zawołałem kolegę ruchem ręki na naszą połowę. Popatrzyłem z zażenowaniem na moją przyjaciółkę.

Odgarnęła właśnie kosmyk blond włosów z czoła, które wymknęły jej się z kucyka. Była o głowę niższa od Tony’ego, ale i tak wysoka jak na swój wiek (170 cm na 13 lat – niezły wynik, nie powiem). Miała szczupłą sylwetkę i brązowe oczy, a ubrała się w lekko za duże czarne spodenki i koszulkę Nike’a. Tony i Clark włożyli stroje koszykarskie, bo obaj grali w szkolnej drużynie.

 - Gramy na jednej czy dwóch połowach? – zawołała Alessia.

 - Coś ty, za szybko by się zmęczyli – odparł Tony z kpiącym uśmiechem.

 - Jak chcesz – wzruszyłem ramionami. – Nie będę się kłócić z palantami.

 Alessia rzuciła mi wyzywające spojrzenie, a ja założyłem ręce na piersi, na co parsknęła śmiechem. Podała piłkę do Tony’ego i wbiegli na naszą połowę. Podbiegłam blokować Tony’ego, który bez problemu przerzucił mi piłkę między nogami. Alessia zwinnie złapała ją i dwa punkty z dwutaktu. Ponownie wzruszyłem ramionami i pobiegłem po piłkę, by wyrzucić ją zza linii autowej. Podałem piłkę kozłem do Clarka pod ramieniem Alessi, która próbowała ją przechwycić.
Mimo moich obaw, gra toczyła się równo, zdobywaliśmy punkt za punktem. Kiedy wynik wynosił 30 – 34 dla moich przeciwników, zaczęło padać i się ściemniło. Po pięciu minutach przemokliśmy całkowicie. Graliśmy jeszcze około pół godziny, gdy zaczęło grzmieć i pierwsze pioruny przecięły niebo. Pobiegliśmy do najbliższego zadaszonego przystanku autobusowego, gdzie rozstaliśmy się i rozeszliśmy do domów. Alessia oczywiście poszła do mnie, bo mieszkała za miastem (a Tony nie raczył jej zaprosić), skąd miała naprawdę kiepski dojazd. Okazało się, że wysiadł prąd i musieliśmy wchodzić na trzynaste piętro na piechotę. Kiedy dotarliśmy w końcu na górę, przywitał nas mój kot, którego Alessia prawie kopnęła i okrzyk mojej mamy:

 - GDZIEŻEŚCIE SIĘ PODZIEWALI, NICPONIE?!

 - To przez niego! – Alessia wskazała na mnie ruchem głowy bez mrugnięcia okiem.

 - A któż by inny? – westchnęła mama, przyznając jej mimowolnie rację. Przyjaciółka wyszczerzyła się do mnie zza pleców mojej rodzicielki.

 - Zdrajczyni – mruknąłem, ale nigdy się nie dowiedziały, o którą mi chodziło, bo w tej chwili kot zrzucił garnek z blatu, więc mama wróciła do kuchni, krzycząc.

 - Idę zadzwonić do taty, czy mogę zostać – powiedziała i poszła do jego pokoju, zamykając za sobą drzwi.

I tak wiedzieli, że ojciec jej pozwoli, bo nie raz już zostawała u niego na noc. Mama tymczasem wróciła i zaczęła pytać:

 - Gdzie byliście?

 - Graliśmy w kosza – wzruszyłem ramionami. – Z kolegami.

 - Trzeba było wrócić, jak zaczęło padać – upomniała mnie. – Jesteście głodni?

 - Trochę. Zawołam Alessie – wszedłem do swojego pokoju i zobaczyłem, że dziewczyna kończy rozmowę.

 - Taaak, tato. Wszystko genialnie. Tak. No, to hej. Do zobacz… do usłyszenia – rozłączyła się. 
– Przesadza. Naprawdę przesadza – domyśliłem się, że chodzi o jej tatę. – Dopiero wczoraj wyjechał, a już się pyta czy aby na pewno nie czuję się samotna – westchnęła, a ja odparłem:
 - No przecież masz mnie – uśmiechnąłem się łobuzersko.

 - I na szczęście inteligentne przyjaciółki w klasie.

 - Co chcesz zjeść? – wskazałem palcem na kuchnie.

 - Serio? A pomyślałabym, że mamy jeść w łazience – sarknęła.

 - Jak chcesz, to możesz.

 - Prędzej zamknę tam twojego sierściucha.

 - Nie mów tak o moim biednym kotku.

 - Bo co? – spytała kpiąco.

 - Co chcesz jeść? – wzniosłem oczy do nieba.

 - Poddałeś się. Czyli wygrałam! – wyszczerzyła się. – Frytki raz dla zwycięzcy, proszę.
Weszliśmy do kuchni, całej w pomarańczowych kafelkach. Mama krzątała się, smażąc frytki – gdy Alessia u nas była zawsze jadła to samo. Ja nie miałem nic przeciwko, pod warunkiem, że sos czosnkowy był w domu, a dzisiaj był obecny. Usiedliśmy przy stole, który miał wzór w skrzydła i włączyliśmy mały telewizorek, by oglądnąć wiadomości. Zaczęliśmy zajadać, nie zważając za bardzo na spikera, który oznajmił, że kangur zwiał z miejskiego zoo.

 - …jeżeli ktoś zobaczy tego wesołego torbacza niech zadzwoni pod numer, który zaraz wyświetli się na ekranie. Nad całym krajem zawisły burzowe chmury, co może przerywać dopływy prądu. Dotychczasowe zniszczenia objęły dwie fabryki, znajdujące się w Nowym Jorku. Deszcz i wyładowania piorunów zmuszają nas do zachowania większej ostrożności, o co nawołujemy. Prosimy dzwonić pod specjalny numer, jeżeli natrafią państwo na godne uwagi wypadki.

 - Dawno nie widziałam takiej burzy – mama zerknęła z niepokojem przez okno, zbierając talerze.

Wstaliśmy od stołu i poszliśmy po zapasowy śpiwór. Kiedy wróciłem ze strychu (mieszkanie na ostatnim piętrze dawało dostęp do dachu) rzuciłem go na podłogę, wiedząc, że to ja będę spał na materacu. Oczywiście dlatego, że jestem dżentelmenem i ustępuję dziewczynom.

 - Ej, złaź! – zawołałem, widząc, że Alessia zaczyna skakać po moim łóżku.

 - Dobra! – rzuciła się na poduszki. – Oglądamy jakiś film?

 - Tak, tylko tym razem ja wybieram.

 - Nie mam ochoty oglądać znowu Kubusia Puchatka!

 - Hahaha, bardzo śmieszne – odparłem sarkastycznie. – Miałem raczej na myśli „Spidermana”.

 - Z Tobym Maguirem czy Andrew Garfieldem? – zapytała podejrzliwie. Widząc jego skołowane spojrzenie, dodała: - Normalny „Spiderman” czy „Niesamowity Spiderman”?

 - „Niesamowity” – odparłem.

 - To możemy oglądać. Przynajmniej będzie na kogo popatrzeć. A jak mi się znudzi, to Tony dał mi swój numer.

 - Myślałem, że się już na niego nagapiłaś – wyszczerzyłem się.

 - Musiałam się skupić na grze. Choć i bez tego bym wygrała.

 - Był remis. Nie wygrałaś – zaprzeczyłem.

 - Oczywiście, że wygrałam! Śmiesz wątpić? – spytała spod przymrużonych powiek.

 - Otwarcie i głośno.

 - Nędzny śmiertelniku! Przesadziłeś – kopnęła mnie w piszczel.

 -  Bolało? – uśmiechnąłem się szeroko.

 - Chciałbyś – warknęła. – Włączaj.

 - Oczywiście, moja droga – ukłoniłem się żartobliwie.

Resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu filmu i udowadnianiu sobie swojej wzajemnej miłości.

************

HAHAHA XD Mamy nadzieję, że się podobało :D My mieliśmy wiele uciechy przy pisaniu tego J Piszcie komentarze, trochę krytyki Michałowi się przyda ;)

Michał&Ola/Ola&Michał

4 komentarze:

  1. Świetne :)

    Ogólnie mi się spodobało :) Ten blog ma być o Herosach, tak? To dobrze, bo szukam dobrego bloga o tematyce PJ. Niedawno znalazłam misja-hogwart.blogspot.com - o HP i PJ, polecam! Ale wróćmy do waszego.

    Nie wiem co napisać, bo weny nawet na komentarz nie mam ( :( ), a nie chcę bezsensownie słodzić. Piszcie dalej, no :P

    Pozdrawiam i weny życzę :D

    ~Marta ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Strzesz się, bo oto jestem. Tak, tak, pojawiam się znikąd, jak ninja ;D. Rozdzialik wspaniały. Książka gorsza od filmu? Pff, pierwsze słysze.
    Już lubie tych dwoje. Nie ma to jak kłócić się o wystrój pokoju, hehe.
    Też mam 170 cm xd.
    Frytki + sos czosnkowy = pokarm bogów.
    Taa... Jestem dość oryginalną oddaną fanką "Niesamowitego Spidermana" <3. Skutki posiadania tak wielu braci... Hahahahaha
    Tak więc - rozdział MEGA. Jestem z telefonu, ale jak dorwę się do kompa to zaobserwuje.
    Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. Zapowiada się bardzo fajnie. Już mi się podoba. Nie będę się rozpisywać, ponieważ jestem na telefonie. :) Czekam na następny rozdział :)
    Zapraszam do mnie:
    http://zyciesamopiszescenariusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń