piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 2.

Właśnie wychodziliśmy z sali, po skończonej matematyce.

 - Nie, nie i jeszcze raz NIE! – zawołałam, przekraczając próg klasy.

 - Przestań marudzić – mruknął Matt do mnie. – Chociaż to prawda, że nam dużo zadała.

 - Chciałeś powiedzieć „dużo za dużo” – burknęłam, podchodząc do mojej szafki numer 346. 
Zatrzasnęłam je z hukiem, gdy wyjęłam już podręcznik do geografii. – Przynajmniej będzie można teraz odpocząć.

 - Na szczęście.

Nie miałam zbyt dobrego humoru po matematyce, więc podeszłam do Emily i Bonnie, wiedząc, że ich durne rozmowy na pewno mnie rozbawią.

 - Ej, widziałaś tą nową kolekcję od Diora? Jest przegenialna! – zaszczebiotała Em.

 - Boże, no pewka! Moja mama zabrała mnie na oficjalną premierę! Poznałam go, rozumiesz? 
– Bonnie zaczęła podskakiwać jak pięciolatka.

 - OMG! Wzięłaś autograf? – Emily wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.

 - Niestety nie – Daję słowo, była bliska łez. – To mogła być najwspanialsza chwila w moim życiu!

 Miałam rację. Na serio nie wybuchnięcie śmiechem wymagało ode mnie dużego opanowania. Za to szczerzyłam się jak głupia. Tę przemiłą i inteligentną konwersację przerwał nam nowy, idiotyczny, beznadziejny (mogłabym wymienić jeszcze wiele epitetów, ale bez przedłużania) dzwonek w postaci żałosnej melodyjki, zmienianej co przerwę.
Powlokłam się do sali geograficznej, zawalonej mapami i globusami, których nigdy nie używaliśmy. Zajęłam miejsce w przedostatniej ławce pod ścianą, tuż przed Mattem i jego najlepszym kumplem Lukiem. Oparłam się o ścianę i patrzyłam, jak moja koleżanka Amy wyjmuje zeszyt na stolik. Pani Anderson zaczęła czytać listę obecności pretensjonalnym tonem:

 - Luke Clark.

 - Jestem! – zawołał nieprzytomnie, urywając rozmowę z Mattem.

 - Emily Cooper.

 - Obecna! – pisnęła, szybko wracając do telefonu trzymanego pod ławką.

 - Alessia Di Carlo.

 - Obecna – mruknęłam, machając ręką w odpowiedzi.

I to właśnie był moment, w którym traciłam zainteresowanie lekcją. Pozostały czas spędzałam zazwyczaj rozmawiając albo robiąc inne rzeczy. Dzisiaj zajęłam się słuchaniem muzyki. Zanim zdążyłam włączyć odtwarzacz, usłyszałam, jak nauczycielka wywołuje Matta.

 - Matthew Mavel.

Zagadany Matt nawet nie usłyszał.

 - MATTHEW MAVEL! – ryknęła zdenerwowana pani Anderson, co sprawiło, że mój przyjaciel się ocknął i podskoczył na krześle.

 - Ta jest? – spytał zdezorientowany.

 - WYMIENIĆ RZEKI AFRYKI! W TEJ CHWILI, OBIBOKU!

 - Okay. Więc na pewno jest… eee… jest ta… taka dłuuuga… i kręta… Bardzo się spodobała 
Luke’owi... Prawda, Luke, przyjacielu? Jak ona się nazywała, przecież pamiętasz?

 - E… Ta, no wiem. Ale nie wolno podpowiadać, prawda, pani Anderson?

 - Święta racja, Clark! – odparła głośno zadowolona nauczycielka. – Co jest, Malvel?
W tym czasie zdążyłam już podpowiedzieć kochanemu przyjacielowi nie do końca poprawną odpowiedź.

 - Sekwana – szepnęłam, a Matt spojrzał na mnie z wdzięcznością.

 - Sekwana! – powtórzył głośno, szczerząc się od ucha do ucha.

Klasa wybuchnęła śmiechem. Nauczycielka spojrzała na niego z pobłażaniem.

 - Zobaczymy, co ci wychodzi na koniec roku, kochaniutki.

 - Czwórka – przypomniał uprzejmie.

 - To zdecydowanie za wysoko – odparła przymilnie pani. – Proponuję… Trójka to taka ładna i nieparzysta liczba, prawda? – spytała klasę.

 - Raczej nie, proszę pani! – krzyknęłam na tyle głośno, że nawet ta przygłucha baba mnie 
usłyszała.

 - KTO TO POWIEDZIAŁ? PRZYZNAĆ SIĘ!

Oj, to mam przerąbane, pomyślałam, przewracając oczami.

 - Ja – odezwałam się i nauczycielka momentalnie odnalazła mnie wzrokiem. – Matt nie 
zasługuje na tak niską ocenę.

 - A można wiedzieć dlaczego? – spiorunowała mnie wzrokiem.

 - Ponieważ to nie jego wina. To wszystko przez siedzącą tuż przede mną Bonnie. – dziewczyny odwróciły się do mnie i spojrzały na mnie z niedowierzaniem i złością. – Taka prawda. Chłopak nie miał się kiedy uczyć, bo Bonnie ciągle z nim flirtowała na przerwie. A kiedy biedny Matt chciał się pouczyć w domu, nie mógł, bo jego telefon cały czas wydzwaniał – popatrzyłam na przyjaciela. Posłał mi wkurzone i równocześnie pełne wdzięczności spojrzenie, nie odezwał się jednak. – Sama słyszałam.

 - Że niby co?! – obruszyła się Bonnie, mrugając z niedowierzaniem. Bo ci makijaż się rozmaże, pomyślałam. – Ja miałabym podrywać tego niemodnie ubranego gościa?
Ale mu pocisnęła, popłakałam się w myślach ze śmiechu.

 - Następnym razem mu nie przeszkadzaj – westchnęła pokonana nauczycielka, odwracając się w stronę Panny Wytapetowanej, która jęknęła i schowała twarz w jasnym sweterku swojej bff. Emily za to błyskawicznie się odsunęła, sprawdzając szybko rozmiary szkód, jakie pozostawił na jej kaszmirowym kardiganie ślady kolorowego makijażu. Westchnęłam teatralnie i nałożyłam słuchawki na uszy, puszczając moje ulubione utwory Ellie Goulding. Matt pogrążył się w rozmowie z Lukiem, a Amy bazgrała po zeszycie.
Kiedy lista przebojów dotarła do Taylor Swift, rozbrzmiał straszliwy dzwonek, a mnie jak zawsze ogarnęły sprzeczne uczucia – czułam euforię (koniec lekcji, no sorry) i zniesmaczenie melodią.
Szybko wyszliśmy ze szkoły, omijając szerokim łukiem Bonnie i Emily. Udaliśmy się do naszego ulubionego miejsca, jakim była lodziarnia w parku niedaleko.

 - Ty stawiasz – wyszczerzyłam się do Matta.

 - Okay – podniósł oczy do nieba. – Jak zwykle.

 - Zamawiam czekoladowe i, może… niech będzie straciatella – zaświeciły mi się oczy.

 - Jak chcesz – wzruszyłem ramionami. Doszliśmy na miejsce, zamówiliśmy lody i usiedliśmy na ławce pod rozłożystym drzewem. – Co u taty?

 - Nic – westchnęłam. – Z tego co wiem, wraca niedługo.

 - Cieszysz się?

 - Już sama nie wiem. Niby tak, ale… jakoś specjalnie mi go nie brakuje. Czemu nasza telewizja jest taka nieskuteczna? – szybko zmieniłam temat. - O co ci chodzi? – zdziwił się.
 - Wczoraj przecież zapowiadali ulewy, pioruny i tak dalej. Nie sprawdza się.

Jak na ironię, właśnie spadły pierwsze krople deszczu. Kiedy dojadaliśmy ostatnie kęsy naszych  pysznych lodów rozpadało się na dobre. Narzuciłam bluzę z kapturem na głowę i puściliśmy się biegiem w stronę kawiarni, gdzie na parę minut skryliśmy się przed deszczem. Jednak dalej nie przestawało lać.

 - No to tyle, jeżeli chodzi o popołudnie w parku – westchnęłam.

 - No cóż, będziemy musieli pobiec – spojrzał na mnie. – Pożyczyć ci kurtkę?

 - Nagle się dżentelmen zrobił – mruknęłam pod nosem i stwierdziłam: - I tak całkowicie zmoknę, to nie ma sensu. Poza tym lubię deszcz. Ma w sobie coś hipnotyzującego – by udowodnić swoje słowa, wyszłam pod gołe niebo, rozłożyłam ręce i skierowałam twarz do góry. Momentalnie stałam się cała mokra.

 - Jesteś porąbana – nie mógł opanować śmiechu.

 - I jestem z tego dumna! – wykrzyknęłam, obracając się w miejscu.

 - A poza tym ja zawsze jestem dżentelmenem – uśmiechnął się.

Ruszyłam szybko biegiem, rzucając mu tym samym wyzwanie. Podążył szybko za mną, po chwili lekko zwolniłam (biegi to nie dla mnie, a szczególnie na dłuższy dystans) i bez problemu mnie dogonił. Dotarliśmy pod drzwi jego bloku po kwadransie, skacząc po kałużach i włażąc pod rynny.

 - Wejdziesz na górę? – spytał.

 - Nie – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – Wracam do siebie.

 - To do jutra – uściskaliśmy się, po czym przebiegłam na przystanek.
Wróciłam do domu po pół godzinie, kiedy autobus dowlókł się w końcu na miejsce. Otworzyłam drzwi kluczem na smyczy i weszłam do domu. Pozapalałam światła, jednak nadal otaczała mnie cisza. Westchnęłam i powlokłam się do swojego pokoju.

**********************************************

Mamy nadzieję, że dzięki nam, droga Dominika zwana Dusią nauczy się czytać :D
Pozdro dla kumatych i pozostałych ;)

Ola&Michał 

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 1.

Siedzieliśmy w moim pokoju, który sam zaprojektowałem, przez co w ogóle nie przypadła do gustu mojej przyjaciółce, Alessie. Był cały niebieski i kiedy się do niego wchodziło, temperatura jakby obniżała się o kilka stopni.

  -  Ten film był zdecydowanie lepszy od książki – obstawałem uparcie przy swoim. Sięgnąłem do torebki z chipsami, ale moja ręka nie natrafiła na nic. – Zjadłaś wszystkie?

 Wyszczerzyła się, po czym spojrzała na niego jak na robaka.

 - Książka nie może być gorsza od filmu, lepiej to zapamiętaj – skierowała na niego oskarżycielsko ostatnim chipsem.

 - Grubo się mylisz – odparł, rozciągając się na niebieskim fotelu. Wstała z kanapy i zmieniając temat rozmowy, po raz enty zaczęła krytykować wystrój mojego pokoju.

 - Mahoń nie pasuje do niebieskich ścian. Indygo lepiej by się wkomponowało.

 - Gdybym wiedział co to jest, mógłbym się zacząć kłócić – popatrzyłem na nią z pogardą.

 - Ale że jesteś kompletnym ignorantem nie uda ci się to. Zresztą jak wszystko inne – wskazała na biurko. – Przesuń je tam, koło szafy.

 - No chyba cię pogięło – parsknąłem śmiechem.

 - Królewsko cię zignoruje, gdyż mogłoby to się dla ciebie źle skończyć – machnęła na mnie ręką.

 - Co za elokwencja – wybuchnąłem śmiechem.

 - Co za zdziwienie w głosie – lekko się uśmiechnęła.

 - Nie spodziewałem się tego po tobie.

 - I facet się nazywa moim przyjacielem – westchnęła.

 - Ten facet zna cię od pięciu lat.

 - Widać nie wystarczyło. I mam pomysł, przesuń kanapę w ten róg koło półki z książkami.

Kiedy kompletnie ją zignorowałem, westchnęła i powiedziała:

 - Nudzi mi się. Idziemy grać w kosza? – zapytała podekscytowana.

 - Niech ci będzie, to twój pierwszy dobry pomysł w życiu – wstałem z ociąganiem, a ona uniosła dwie ręce w geście zwycięstwa, układając je w literę „V”.

 - Zjadę cię – powiedziała z wrednym uśmieszkiem na twarzy, nucąc pod nosem swoją przeróbkę „I am the champion”.

 - Bardzo wątpię – pewnie miała rację, ale nie zamierzałem jej tego mówić.

Wyszliśmy trzaskając drzwiami (po drodze złapałem piłkę) i przywołaliśmy windę. Zjechaliśmy  z samej góry trzynaście pięter w dół na parter. Miałem to szczęście, że boisko znajdowało się tuż pod moim blokiem. Alessia wybiła mi piłkę i pobiegła, kozłując, do dwóch chłopaków grających akurat w koszykówkę. Przybiła im piątkę, po czym ten wyższy chłopak, jak mu tam było – Tommy? A, nie, Tony! – właśnie skończył robić wsad i podał jej piłkę. Alessia postanowiła się przed nim popisać, rzucając do kosza z połowy boiska. Kiedy pogratulował jej oklaskami, pomyślałem, że zaraz mnie zemdli.

 - Dobra, wybieramy składy – zadecydowała.

 - Chyba wiem, z kim masz zamiar grać – mruknąłem pod nosem.

 - Matt, poznałeś już Clarka? – uśmiechnęła się do mnie słodko.

 - Dobra, stary, chodź tu – zawołałem kolegę ruchem ręki na naszą połowę. Popatrzyłem z zażenowaniem na moją przyjaciółkę.

Odgarnęła właśnie kosmyk blond włosów z czoła, które wymknęły jej się z kucyka. Była o głowę niższa od Tony’ego, ale i tak wysoka jak na swój wiek (170 cm na 13 lat – niezły wynik, nie powiem). Miała szczupłą sylwetkę i brązowe oczy, a ubrała się w lekko za duże czarne spodenki i koszulkę Nike’a. Tony i Clark włożyli stroje koszykarskie, bo obaj grali w szkolnej drużynie.

 - Gramy na jednej czy dwóch połowach? – zawołała Alessia.

 - Coś ty, za szybko by się zmęczyli – odparł Tony z kpiącym uśmiechem.

 - Jak chcesz – wzruszyłem ramionami. – Nie będę się kłócić z palantami.

 Alessia rzuciła mi wyzywające spojrzenie, a ja założyłem ręce na piersi, na co parsknęła śmiechem. Podała piłkę do Tony’ego i wbiegli na naszą połowę. Podbiegłam blokować Tony’ego, który bez problemu przerzucił mi piłkę między nogami. Alessia zwinnie złapała ją i dwa punkty z dwutaktu. Ponownie wzruszyłem ramionami i pobiegłem po piłkę, by wyrzucić ją zza linii autowej. Podałem piłkę kozłem do Clarka pod ramieniem Alessi, która próbowała ją przechwycić.
Mimo moich obaw, gra toczyła się równo, zdobywaliśmy punkt za punktem. Kiedy wynik wynosił 30 – 34 dla moich przeciwników, zaczęło padać i się ściemniło. Po pięciu minutach przemokliśmy całkowicie. Graliśmy jeszcze około pół godziny, gdy zaczęło grzmieć i pierwsze pioruny przecięły niebo. Pobiegliśmy do najbliższego zadaszonego przystanku autobusowego, gdzie rozstaliśmy się i rozeszliśmy do domów. Alessia oczywiście poszła do mnie, bo mieszkała za miastem (a Tony nie raczył jej zaprosić), skąd miała naprawdę kiepski dojazd. Okazało się, że wysiadł prąd i musieliśmy wchodzić na trzynaste piętro na piechotę. Kiedy dotarliśmy w końcu na górę, przywitał nas mój kot, którego Alessia prawie kopnęła i okrzyk mojej mamy:

 - GDZIEŻEŚCIE SIĘ PODZIEWALI, NICPONIE?!

 - To przez niego! – Alessia wskazała na mnie ruchem głowy bez mrugnięcia okiem.

 - A któż by inny? – westchnęła mama, przyznając jej mimowolnie rację. Przyjaciółka wyszczerzyła się do mnie zza pleców mojej rodzicielki.

 - Zdrajczyni – mruknąłem, ale nigdy się nie dowiedziały, o którą mi chodziło, bo w tej chwili kot zrzucił garnek z blatu, więc mama wróciła do kuchni, krzycząc.

 - Idę zadzwonić do taty, czy mogę zostać – powiedziała i poszła do jego pokoju, zamykając za sobą drzwi.

I tak wiedzieli, że ojciec jej pozwoli, bo nie raz już zostawała u niego na noc. Mama tymczasem wróciła i zaczęła pytać:

 - Gdzie byliście?

 - Graliśmy w kosza – wzruszyłem ramionami. – Z kolegami.

 - Trzeba było wrócić, jak zaczęło padać – upomniała mnie. – Jesteście głodni?

 - Trochę. Zawołam Alessie – wszedłem do swojego pokoju i zobaczyłem, że dziewczyna kończy rozmowę.

 - Taaak, tato. Wszystko genialnie. Tak. No, to hej. Do zobacz… do usłyszenia – rozłączyła się. 
– Przesadza. Naprawdę przesadza – domyśliłem się, że chodzi o jej tatę. – Dopiero wczoraj wyjechał, a już się pyta czy aby na pewno nie czuję się samotna – westchnęła, a ja odparłem:
 - No przecież masz mnie – uśmiechnąłem się łobuzersko.

 - I na szczęście inteligentne przyjaciółki w klasie.

 - Co chcesz zjeść? – wskazałem palcem na kuchnie.

 - Serio? A pomyślałabym, że mamy jeść w łazience – sarknęła.

 - Jak chcesz, to możesz.

 - Prędzej zamknę tam twojego sierściucha.

 - Nie mów tak o moim biednym kotku.

 - Bo co? – spytała kpiąco.

 - Co chcesz jeść? – wzniosłem oczy do nieba.

 - Poddałeś się. Czyli wygrałam! – wyszczerzyła się. – Frytki raz dla zwycięzcy, proszę.
Weszliśmy do kuchni, całej w pomarańczowych kafelkach. Mama krzątała się, smażąc frytki – gdy Alessia u nas była zawsze jadła to samo. Ja nie miałem nic przeciwko, pod warunkiem, że sos czosnkowy był w domu, a dzisiaj był obecny. Usiedliśmy przy stole, który miał wzór w skrzydła i włączyliśmy mały telewizorek, by oglądnąć wiadomości. Zaczęliśmy zajadać, nie zważając za bardzo na spikera, który oznajmił, że kangur zwiał z miejskiego zoo.

 - …jeżeli ktoś zobaczy tego wesołego torbacza niech zadzwoni pod numer, który zaraz wyświetli się na ekranie. Nad całym krajem zawisły burzowe chmury, co może przerywać dopływy prądu. Dotychczasowe zniszczenia objęły dwie fabryki, znajdujące się w Nowym Jorku. Deszcz i wyładowania piorunów zmuszają nas do zachowania większej ostrożności, o co nawołujemy. Prosimy dzwonić pod specjalny numer, jeżeli natrafią państwo na godne uwagi wypadki.

 - Dawno nie widziałam takiej burzy – mama zerknęła z niepokojem przez okno, zbierając talerze.

Wstaliśmy od stołu i poszliśmy po zapasowy śpiwór. Kiedy wróciłem ze strychu (mieszkanie na ostatnim piętrze dawało dostęp do dachu) rzuciłem go na podłogę, wiedząc, że to ja będę spał na materacu. Oczywiście dlatego, że jestem dżentelmenem i ustępuję dziewczynom.

 - Ej, złaź! – zawołałem, widząc, że Alessia zaczyna skakać po moim łóżku.

 - Dobra! – rzuciła się na poduszki. – Oglądamy jakiś film?

 - Tak, tylko tym razem ja wybieram.

 - Nie mam ochoty oglądać znowu Kubusia Puchatka!

 - Hahaha, bardzo śmieszne – odparłem sarkastycznie. – Miałem raczej na myśli „Spidermana”.

 - Z Tobym Maguirem czy Andrew Garfieldem? – zapytała podejrzliwie. Widząc jego skołowane spojrzenie, dodała: - Normalny „Spiderman” czy „Niesamowity Spiderman”?

 - „Niesamowity” – odparłem.

 - To możemy oglądać. Przynajmniej będzie na kogo popatrzeć. A jak mi się znudzi, to Tony dał mi swój numer.

 - Myślałem, że się już na niego nagapiłaś – wyszczerzyłem się.

 - Musiałam się skupić na grze. Choć i bez tego bym wygrała.

 - Był remis. Nie wygrałaś – zaprzeczyłem.

 - Oczywiście, że wygrałam! Śmiesz wątpić? – spytała spod przymrużonych powiek.

 - Otwarcie i głośno.

 - Nędzny śmiertelniku! Przesadziłeś – kopnęła mnie w piszczel.

 -  Bolało? – uśmiechnąłem się szeroko.

 - Chciałbyś – warknęła. – Włączaj.

 - Oczywiście, moja droga – ukłoniłem się żartobliwie.

Resztę wieczoru spędziliśmy na oglądaniu filmu i udowadnianiu sobie swojej wzajemnej miłości.

************

HAHAHA XD Mamy nadzieję, że się podobało :D My mieliśmy wiele uciechy przy pisaniu tego J Piszcie komentarze, trochę krytyki Michałowi się przyda ;)

Michał&Ola/Ola&Michał