- Nie, nie i
jeszcze raz NIE! – zawołałam, przekraczając próg klasy.
- Przestań
marudzić – mruknął Matt do mnie. – Chociaż to prawda, że nam dużo zadała.
- Chciałeś
powiedzieć „dużo za dużo” – burknęłam, podchodząc do mojej szafki numer 346.
Zatrzasnęłam je z hukiem, gdy wyjęłam już podręcznik do geografii. –
Przynajmniej będzie można teraz odpocząć.
- Na szczęście.
Nie miałam zbyt dobrego humoru po matematyce, więc
podeszłam do Emily i Bonnie, wiedząc, że ich durne rozmowy na pewno mnie
rozbawią.
- Ej, widziałaś tą
nową kolekcję od Diora? Jest przegenialna! – zaszczebiotała Em.
- Boże, no pewka!
Moja mama zabrała mnie na oficjalną premierę! Poznałam go, rozumiesz?
– Bonnie
zaczęła podskakiwać jak pięciolatka.
- OMG! Wzięłaś
autograf? – Emily wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.
- Niestety nie –
Daję słowo, była bliska łez. – To mogła być najwspanialsza chwila w moim życiu!
Miałam rację. Na
serio nie wybuchnięcie śmiechem wymagało ode mnie dużego opanowania. Za to
szczerzyłam się jak głupia. Tę przemiłą i inteligentną konwersację przerwał nam
nowy, idiotyczny, beznadziejny (mogłabym wymienić jeszcze wiele epitetów, ale
bez przedłużania) dzwonek w postaci żałosnej melodyjki, zmienianej co przerwę.
Powlokłam się do sali geograficznej, zawalonej mapami i
globusami, których nigdy nie używaliśmy. Zajęłam miejsce w przedostatniej ławce
pod ścianą, tuż przed Mattem i jego najlepszym kumplem Lukiem. Oparłam się o
ścianę i patrzyłam, jak moja koleżanka Amy wyjmuje zeszyt na stolik. Pani
Anderson zaczęła czytać listę obecności pretensjonalnym tonem:
- Luke Clark.
- Jestem! –
zawołał nieprzytomnie, urywając rozmowę z Mattem.
- Emily Cooper.
- Obecna! –
pisnęła, szybko wracając do telefonu trzymanego pod ławką.
- Alessia Di
Carlo.
- Obecna –
mruknęłam, machając ręką w odpowiedzi.
I to właśnie był moment, w którym traciłam
zainteresowanie lekcją. Pozostały czas spędzałam zazwyczaj rozmawiając albo
robiąc inne rzeczy. Dzisiaj zajęłam się słuchaniem muzyki. Zanim zdążyłam
włączyć odtwarzacz, usłyszałam, jak nauczycielka wywołuje Matta.
- Matthew Mavel.
Zagadany Matt nawet nie usłyszał.
- MATTHEW MAVEL! –
ryknęła zdenerwowana pani Anderson, co sprawiło, że mój przyjaciel się ocknął i
podskoczył na krześle.
- Ta jest? –
spytał zdezorientowany.
- WYMIENIĆ RZEKI
AFRYKI! W TEJ CHWILI, OBIBOKU!
- Okay. Więc na
pewno jest… eee… jest ta… taka dłuuuga… i kręta… Bardzo się spodobała
Luke’owi... Prawda, Luke, przyjacielu? Jak ona się nazywała, przecież
pamiętasz?
- E… Ta, no wiem.
Ale nie wolno podpowiadać, prawda, pani Anderson?
- Święta racja,
Clark! – odparła głośno zadowolona nauczycielka. – Co jest, Malvel?
W tym czasie zdążyłam już podpowiedzieć kochanemu
przyjacielowi nie do końca poprawną odpowiedź.
- Sekwana –
szepnęłam, a Matt spojrzał na mnie z wdzięcznością.
- Sekwana! – powtórzył
głośno, szczerząc się od ucha do ucha.
Klasa wybuchnęła śmiechem. Nauczycielka spojrzała na
niego z pobłażaniem.
- Zobaczymy, co ci
wychodzi na koniec roku, kochaniutki.
- Czwórka –
przypomniał uprzejmie.
- To zdecydowanie
za wysoko – odparła przymilnie pani. – Proponuję… Trójka to taka ładna i
nieparzysta liczba, prawda? – spytała klasę.
- Raczej nie,
proszę pani! – krzyknęłam na tyle głośno, że nawet ta przygłucha baba mnie
usłyszała.
- KTO TO
POWIEDZIAŁ? PRZYZNAĆ SIĘ!
Oj, to mam przerąbane, pomyślałam, przewracając oczami.
- Ja – odezwałam się
i nauczycielka momentalnie odnalazła mnie wzrokiem. – Matt nie
zasługuje na aż tak niską ocenę.
- A można wiedzieć
dlaczego? – spiorunowała mnie wzrokiem.
- Ponieważ to nie
jego wina. To wszystko przez siedzącą tuż przede mną Bonnie. – dziewczyny odwróciły się do mnie i spojrzały na mnie z niedowierzaniem i złością. – Taka prawda.
Chłopak nie miał się kiedy uczyć, bo Bonnie ciągle z nim flirtowała na
przerwie. A kiedy biedny Matt chciał się pouczyć w domu, nie mógł, bo jego
telefon cały czas wydzwaniał – popatrzyłam na przyjaciela. Posłał mi wkurzone i
równocześnie pełne wdzięczności spojrzenie, nie odezwał się jednak. – Sama słyszałam.
- Że niby co?! –
obruszyła się Bonnie, mrugając z niedowierzaniem. Bo ci makijaż się rozmaże, pomyślałam. – Ja miałabym podrywać tego
niemodnie ubranego gościa?
Ale
mu pocisnęła, popłakałam się w myślach ze śmiechu.
- Następnym razem
mu nie przeszkadzaj – westchnęła pokonana nauczycielka, odwracając się w stronę
Panny Wytapetowanej, która jęknęła i schowała twarz w jasnym sweterku swojej
bff. Emily za to błyskawicznie się odsunęła, sprawdzając szybko rozmiary szkód,
jakie pozostawił na jej kaszmirowym kardiganie ślady kolorowego makijażu. Westchnęłam
teatralnie i nałożyłam słuchawki na uszy, puszczając moje ulubione utwory Ellie
Goulding. Matt pogrążył się w rozmowie z Lukiem, a Amy bazgrała po zeszycie.
Kiedy lista przebojów dotarła do Taylor Swift, rozbrzmiał
straszliwy dzwonek, a mnie jak zawsze ogarnęły sprzeczne uczucia – czułam euforię
(koniec lekcji, no sorry) i zniesmaczenie melodią.
Szybko wyszliśmy ze szkoły, omijając szerokim łukiem
Bonnie i Emily. Udaliśmy się do naszego ulubionego miejsca, jakim była
lodziarnia w parku niedaleko.
- Ty stawiasz –
wyszczerzyłam się do Matta.
- Okay – podniósł oczy
do nieba. – Jak zwykle.
- Zamawiam
czekoladowe i, może… niech będzie straciatella – zaświeciły mi się oczy.
- Jak chcesz –
wzruszyłem ramionami. Doszliśmy na miejsce, zamówiliśmy lody i usiedliśmy na
ławce pod rozłożystym drzewem. – Co u taty?
- Nic –
westchnęłam. – Z tego co wiem, wraca niedługo.
- Cieszysz się?
- Już sama nie
wiem. Niby tak, ale… jakoś specjalnie mi go nie brakuje. Czemu nasza telewizja
jest taka nieskuteczna? – szybko zmieniłam temat. - O co ci chodzi? –
zdziwił się.
- Wczoraj przecież
zapowiadali ulewy, pioruny i tak dalej. Nie sprawdza się.
Jak na ironię, właśnie spadły pierwsze krople deszczu.
Kiedy dojadaliśmy ostatnie kęsy naszych
pysznych lodów rozpadało się na dobre. Narzuciłam bluzę z kapturem na
głowę i puściliśmy się biegiem w stronę kawiarni, gdzie na parę minut skryliśmy
się przed deszczem. Jednak dalej nie przestawało lać.
- No to tyle,
jeżeli chodzi o popołudnie w parku – westchnęłam.
- No cóż, będziemy
musieli pobiec – spojrzał na mnie. – Pożyczyć ci kurtkę?
- Nagle się
dżentelmen zrobił – mruknęłam pod nosem i stwierdziłam: - I tak całkowicie
zmoknę, to nie ma sensu. Poza tym lubię deszcz. Ma w sobie coś hipnotyzującego –
by udowodnić swoje słowa, wyszłam pod gołe niebo, rozłożyłam ręce i skierowałam
twarz do góry. Momentalnie stałam się cała mokra.
- Jesteś porąbana –
nie mógł opanować śmiechu.
- I jestem z tego
dumna! – wykrzyknęłam, obracając się w miejscu.
- A poza tym ja
zawsze jestem dżentelmenem – uśmiechnął się.
Ruszyłam szybko biegiem, rzucając mu tym samym wyzwanie.
Podążył szybko za mną, po chwili lekko zwolniłam (biegi to nie dla mnie, a szczególnie
na dłuższy dystans) i bez problemu mnie dogonił. Dotarliśmy pod drzwi jego
bloku po kwadransie, skacząc po kałużach i włażąc pod rynny.
- Wejdziesz na
górę? – spytał.
- Nie – odpowiedziałam,
wzruszając ramionami. – Wracam do siebie.
- To do jutra –
uściskaliśmy się, po czym przebiegłam na przystanek.
Wróciłam do domu po pół godzinie, kiedy autobus dowlókł
się w końcu na miejsce. Otworzyłam drzwi kluczem na smyczy i weszłam do domu.
Pozapalałam światła, jednak nadal otaczała mnie cisza. Westchnęłam i powlokłam
się do swojego pokoju.
**********************************************
Mamy nadzieję, że dzięki nam, droga Dominika zwana Dusią
nauczy się czytać :D
Pozdro dla kumatych i pozostałych ;)
Ola&Michał